Zabobon i wszelkie gusło przeżywają swój renesans. Niestety. Dzieje się tak po tysiącu lat zmagań o zaszczepienie i ugruntowanie Ewangelii Jezusa Chrystusa. Astrologia, chiromancja, spirytyzm… w skrócie to wszystko, co dla Pana Boga jest obrzydliwością (Pwt 18, 9-14), próbuje wciskać się na nowo w świadomość ludzi. A dzieje się to w kraju, który uważny jest za jeden z filarów katolicyzmu.

        Zabobon i wszelkie gusło przeżywają swój renesans. Niestety. Dzieje się tak po tysiącu lat zmagań o zaszczepienie i ugruntowanie Ewangelii Jezusa Chrystusa. Astrologia, chiromancja, spirytyzm… w skrócie to wszystko, co dla Pana Boga jest obrzydliwością (Pwt 18, 9-14), próbuje wciskać się na nowo w świadomość ludzi. A dzieje się to w kraju, który uważny jest za jeden z filarów katolicyzmu. Słyszymy ostatnio informacje o tzw. Kościele Scjentologicznym, który zrodził się w głowie autora powieści fantastycznych. Ruch ten prowadzi kosztowne kampanie informacyjne i znajduje wielu zwolenników wśród ludzi przypisujących sobie inteligencję (pozaziemską?). Nazwę „kościół” ukradła też pewna grupa, propagująca tzw. rodzimą religię, a więc powrót do pogańskich wierzeń Słowian. Ci ostatni uważają, że zwrócenie się ku tzw. „korzeniom” przyczyni się do odrodzenia słowiańskiego i narodowego ducha, bo chrześcijaństwo uznali za religię obcą i narzuconą przez pazernych przybyszów. Są to tendencje znane z XIX wiecznych ruchów pansłowiańskich. 

        Oczywiście nie ma w tym wszystkim pytania o Objawienie, nie ma poszukiwania Prawdy. Są tylko poglądy (światopoglądy), osobiste przekonania, jakaś tęsknota za egzotyką, cyniczny biznes robiony na naiwnych i bezmyślny, ślepy marsz pod prymitywnym hasłem: „w coś trzeba wierzyć”. Dla ludzi inteligentniejszych stworzono bardziej wyrafinowaną postać tego powiedzonka: „nie jest ważne w co się wierzy, ważne, żeby być dobrym człowiekiem”. Tu w „promocji” otrzymujemy usprawiedliwienie dla wszelkiego duchowego lenistwa. Byle tylko być dobrym (cokolwiek to znaczy), a wtedy możesz sobie człowieku wierzyć nawet w krasnoludki i inne krasne bałwany.

        Chociaż to żałosne, to jednak nie śmieszne. Zwłaszcza, że propagatorzy neopogaństwa spod znaków New Age, coraz agresywniej godzą w Chrześcijaństwo, a szczególnie zaciekle w Kościół Katolicki. Niby nic nowego, bo taka opozycja trwa od tysiącleci, niepokoi jednak to, że w wielu wypadkach mamy do czynienia z apostazją. Zazwyczaj nie ma ona postaci świadomego odstępstwa od wiary, a jest tylko (?) emocjonalnym i duchowym zagubieniem. Może też być odczytana jako wyraz szczególnego duchowego głodu, który jest zaspokajany namiastkami zamiast prawdziwą duchową strawą. Ale wtedy też rodzą się pytania: czyja to wina? Czy nie ogłuchliśmy na Chrystusowe wezwania: „nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!”, „idźcie i głoście!”? Czy rozumiemy dramatyczne wołanie Jana Pawła II o nową ewangelizację? Czy jeszcze wiemy czym jest ewangelizacja? Czy nie zabrakło naszego świadectwa wiary żywej?
 

Image

        Taka „nieuczesana” refleksja zrodziła się w mojej głowie, kiedy zobaczyłem w Żorach posąg Świętowita (Światowida). Ustawiono go niedawno na małym rondzie Pasvalys, nazwanym tak na cześć litewskiego miasta patnerskiego.. Jest to prawdopodobnie replika znaleziska z 1848 roku. Z rzeki Zbrucz wydobyto wtedy wyobrażenie tego pogańskiego bóstwa, a potem stało się ono ozdobą Muzeum Archeologicznego w Krakowie. Kiedyś misjonarze przybywający z Ewangelią na naszą ziemię obalali takie posągi, ścinali święte dęby i palili święte gaje. Dziś bałwany powracają. Czy jest to wyraz bałwochwalstwa? Nie wiem. Czy wystawianie pomnika „bogu” słońca, ognia i wojny jest zamierzoną prowokacją, czy tylko niefrasobliwością architektów przestrzeni miejskiej? Też nie wiem. Może to tylko taki ozdobny element, jak warszawska Syrenka, czy smok wawelski. Nie podejrzewam żadnych złych intencji. Ale jakoś nie pasuje mi to do miasta, w którym co roku w maju odbywa się jak najbardziej chrześcijańskie, choć tradycyjne, dziękczynne „święto ogniowe” i związana z tym uroczysta procesja. A może to miał być symbol partnerstwa polsko-litewskiego?  Tyle, że te dwa narody połączyło kiedyś chrześcijaństwo właśnie, a nie żadne gusło. W każdym razie dla mnie jest to okazja do dokonania kapłańskiego rachunku sumienia, zwłaszcza, że w Żorach pracowałem jako wikary i katecheta.

        Natomiast wszystkich tych wojujących „tradycjonalistów”, propagatorów guseł, zabobonów i cofania się do czasów zamierzchłych mam ochotę zapytać, czy powrót na drzewa, nie byłby najlepszym spełnieniem głoszonych przez nich idei.

Oryginał artykułu, który ukazał się w numerze 24 Gościa Niedzielnego z 11 czerwca 2006 r. w dodatku katowickim na stronie XVI.