Różańcem modlić zaczęłam się bardzo wcześnie – najpierw z babcią, potem z moją mamą. Pamiętam, że była to modlitwa działająca na mnie jak środek nasenny – na ostatnich dziesiątkach często przysypiałam. Podobnie moje rodzeństwo. 

        Potem, gdy swoją wiarę zaczęłam przeżywać trochę bardziej świadomie, na Dzieciach Maryi usłyszałam, że każda zdrowaśka jest różą podarowaną Maryi. Mojej mamie sprawiało przyjemność, gdy przynosiliśmy jej kwiaty, często takie zerwane z łąki, więc pomyślałam sobie wtedy, że Matka Boża też się będzie cieszyć z tych moich „kwiatków” i starałam się jej podarować ich w ciągu dnia jak najwięcej.

        Prawdziwa miłość do modlitwy różańcowej przyszła w szkole średniej – odmawiałam ją w drodze do szkoły, na spacerze, w autobusie, wszędzie, gdzie tylko była ku temu okazja i trochę czasu. Do dziś noszę różaniec w torebce albo w kieszeni kurtki, bo na palcach często mi się myliło i nie byłam pewna, czy odmówiłam już całą dziesiątkę, czy dopiero jej część, więc żeby Maryja nie była „stratna”, dokładałam kolejne modlitwy Pozdrowienia Anielskiego

        W pewnym momencie zaczęłam mieć jednak wątpliwości, czy to, że swoją modlitwę kieruję przede wszystkim do Maryi, nie zagraża mojej relacji z Jezusem. Kiedyś na jednym z kazań usłyszałam, że Matka Boża nigdy nie przysłania Chrystusa, tylko do Niego prowadzi, pomaga nam zbliżyć się do Niego – przez Maryję do Jezusa! To za Jej wstawiennictwem wymodliłam sobie dobrego męża, swoje nawrócenie przeżył mój brat (to był niesamowity widok, gdy po okresie negowania wiary zobaczyłam go nagle klęczącego z różańcem w ręce). To różaniec (przynajmniej jedna dziesiątka dziennie) był i jest podstawą mojej modlitwy, gdy przeżywam duchowy kryzys. By od tej modlitwy nie odejść, podjęłam się bycia częścią żywego różańca, zobowiązałam się również modlić za dzieci nienarodzone.

        Na koniec chcę jeszcze tylko napisać, że dojeżdżając do pracy samochodem z dwiema innymi osobami (do pokonania mamy 40 km w jedną stronę), codziennie modlimy się wspólnie właśnie różańcem, co ma dla mnie ogromną wartość. Na początku, zanim zaproponowałam taką formę wspólnej modlitwy (w ogóle wspólne modlenie się), odczuwałam pewien lęk, a nawet trochę wstyd, zastanawiając się, co sobie o mnie pomyślą. W końcu się zdecydowałam i spotkało się to z pozytywną reakcją. Bo co może być lepszego niż wspólna modlitwa?