Każdego dnia spotykamy wielu anonimowych ludzi. Nie zastanawiamy się, kim są, jakie mają problemy, czego doświadczyli w życiu i do czego dążą. Zaaferowani własną codziennością dostrzegamy jedynie to, czego to nam brak, czego to my jeszcze pragniemy. Tymczasem do szczęścia tak niewiele potrzeba. Czasem wystarczy tylko kromka chleba, godziwy strój, czyste posłanie. Pragnąc uświadomić sobie, że i wśród nas są potrzebujący, którym możemy pomóc w konkretny sposób, chcielibyśmy przybliżyć historie podopiecznych parafialnego Zespołu Charytatywnego. Jedną z takich osób jest pan Andrzej, który zgodził się nam opowiedzieć o swoim burzliwym, aczkolwiek wciąż pełnym nadziei życiu.

Utracona proza życia

        Pan Andrzej w swoim 51-letnim życiu silnie doświadczył skutków popełnionych przez siebie grzechów. Alkoholizm, niesakramentalne związki, przemoc wobec innych i brak więzi z Bogiem doprowadziły jego doczesność do ruiny. Mówi jednak o tym otwarcie, bez żalu do kogokolwiek: sam sobie zniszczyłem życie, nie mogę nikogo za nic winić.

        Wydawałoby się, że pan Andrzej wiódł życie jak z bajki. Jednak praca dająca satysfakcję, ciepły posiłek w czystym mieszkaniu i wiele planów na przyszłość okazały się jedynie chwilowym szczęściem. Wszystko bowiem zniszczył alkohol. Skończyłem technikum mechaniczne, pracowałam najpierw jako mechanik samochodowy w zakładzie, potem jako kierowca samochodów ciężarowych. Niestety przez alkohol utraciłem prawo jazdy, a tym samym możliwość dalszej pracy, wspomina teraz. To jednak dopiero początek jego potknięć zakończonych bolesnym upadkiem.

Dalej było już tylko gorzej…

        Także życie domowe nie układało się najlepiej. Coraz częstsze kłótnie, brak czasu dla najbliższych, codzienne wizyty w barze zaogniły rozłam w jego życiu. Każda kolejna próba ponownego ułożenia sobie życia kończyła się tak samo. Nie mogę niestety powiedzieć, żebym kiedykolwiek miał normalną rodzinę. Każda kobieta, z którą próbowałem ułożyć sobie życie, była właściwie kobietą „do kieliszka”. To mnie zgubiło, przyznaje. Nigdy nie jest tak, żeby nasze czyny nie pociągały za sobą skutków. W przypadku grzechu skutki te są wielokrotnie bardziej niszczące i przekładają się na każdą sferę życia. Teraz wiem, że codzienne libacje alkoholowe, brak bezpieczeństwa w domu najdotkliwiej odczuły dzieci, przyznaje pan Andrzej. Nieobecność podstawowych wartości, takich jak miłość, wierność, oddanie spowodowały zanik więzi międzyludzkich, a brak wystarczających środków finansowych jeszcze bardziej się do tego przyczynił.

        Obecnie pan Andrzej nie utrzymuje kontaktu ze swoimi dziećmi, a z racji swojej sytuacji nie jest także w stanie płacić należnych im alimentów. Tu pojawia się jego kolejny życiowy konflikt: Nie tylko nie jestem w stanie łożyć na dzieci, ściga mnie też komornik – mówi – tylko z czego ja mam zapłacić? Dług zaciągnięty z państwa wciąż zatem rośnie, a raz wywołanej lawiny nie sposób zatrzymać. Do tej pory jakiekolwiek próby podjęcia nowej pracy szybko kończyły się niepowodzeniem: pracowałem już jako pomoc kucharza, tokarz, dekarz, przez alkohol nigdy jednak nie trwało to długo. Bez wątpienia niepowodzenia na gruncie zawodowym u każdego z nas budzą poczucie niepokoju. Czasami jednak zbyt silny niepokój rodzi agresję, która w przypadku pana Andrzeja doprowadziła do poważnych konsekwencji: Do więzienia z wyrokiem 4,5 lat pozbawienia wolności trafiłem za pobicie, wyszedłem jednak wcześniej.

        Powroty są piękne, ale tylko wtedy, gdy ma się gdzie i do kogo wracać. Jednak dla kogoś z etykietką człowieka spoza marginesu jest wręcz przeciwnie. Jest to bardzo trudne, zważywszy na fakt, iż nie cieszy się zaufaniem ani wśród pracodawców, ani sąsiadów, a nawet rodziny. Pan Andrzej tak wspomina ten moment swojego życia: To nie było dno. To już było bagno, a w tym bagnie jeszcze jedno bagno. Spałem w piwnicach, jadłem resztki znalezione w śmietniku. Brud, niegodne warunki życia, brak perspektyw wzmagały głód alkoholowy – piłem niemal wszystko, chyba jedynie poza kwasem siarkowym.

Początek nowej drogi

        Jak dalece w swym upadku może sięgnąć człowiek? Miejmy nadzieję, że w życiu pana Andrzeja nastąpił już jego kres. Czasem jedno niespodziewane wydarzenie może zupełnie odmienić nawet najbardziej beznadziejną sytuację życiową, stać się bodźcem do wyprostowania tego, co poukładało się w naszym życiu nie tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Dla pana Andrzeja takim zwrotnym momentem był niegroźny wypadek na terenie naszej parafii. Przyszedłem po posiłek na plebanię, wracając przewróciłem się i nie potrafiłem wstać. Nie byłem trzeźwy. Oparłem się o koło samochodu. Wtedy  przyszła właścicielka auta i zapytała, gdzie mnie podwieźć, wspomina swoje zaskoczenie. Wówczas spałem w piwnicy, więc razem z koleżanką mnie tam odwiozły. Potem przyjechały drugi raz z kanapkami. Jedna z nich zapytała mnie wprost, czy zgodzę się na odwyk

        Dla człowieka chorującego na alkoholizm podjęcie jakiegokolwiek zobowiązania jest naprawdę trudne. Rezygnacja z tego, co do tej pory stanowiło sens życia jest niemalże jak dobrowolne pozbawienie się powietrza. Wiąże się z nieustanną samokontrolą, silną wolą i wiarą w to, że może się udać: Nie zgodziłem się od razu. Musiałem to przemyśleć, bo to nie jest decyzja ot tak sobie. Na szczęście dla siebie samego pan Andrzej nie zwlekał długo i niebawem trafił do ośrodka odwykowego. Podczas rozmowy z nami, która miała miejsce w marcu, oznajmił, że od dwóch miesięcy nie pije żadnego alkoholu i chce wytrwać w swoim postanowieniu. Korzysta też z pomocy Caritas, a swoje legowisko przeniósł do noclegowni.

W kolejce po spełnione marzenia

        Każdy z nas ma jakieś marzenia, mniejsze i te większe… A o czym może marzyć pan Andrzej, znajdujący się na etapie, jak to sam określił, wychodzenia z bagna? Moim marzeniem jest normalny dom, najnormalniejszy dom, jaki w ogóle istnieje i godna praca… niekoniecznie w swoim zawodzie. Pan Andrzej ma już bowiem doświadczenie w pracy o charakterze pomocy kuchennej, tokarza, dekarza, jednak jego umiejętnościom najbardziej odpowiadałaby praca pomocy mechanika.

        Można upaść i nie powstać albo powstawać wciąż na nowo, można tkwić w swoim grzechu albo uwolnić się od niego, a w końcu można zmarnować swoje życie albo uczynić je na nowo pięknym. Nigdy nie należy nikogo przekreślać, a raczej, jak miłosierny Bóg, wciąż wyczekiwać ludzkiej przemiany. Pan Andrzej właśnie otrzymuje swoją szansę, a my mamy nadzieję, że jej nie zmarnuje. Wspomóżmy go zatem swoją modlitwą, módlmy się dla niego o wytrwałość.