Jak często się spowiadać?

        W 1457 punkcie Katechizmu Kościoła Katolickiego czytamy: Zgodnie z przykazaniem kościelnym: Każdy wierny, po osiągnięciu wieku rozeznania, obowiązany jest przynajmniej raz w roku wyznać wiernie wszystkie swoje grzechy ciężkie. Ten, kto ma świadomość popełnienia grzechu śmiertelnego, nie powinien przyjmować Komunii świętej, nawet jeśli przeżywa wielką skruchę, bez uzyskania wcześniej rozgrzeszenia sakramentalnego, chyba że ma ważny motyw przyjęcia Komunii, a nie ma możliwości przystąpienia do spowiedzi. Trzeba sobie zatem zdać sprawę, że „roczna” spowiedź nie jest normą życia chrześcijańskiego, ale granicą minimum, której przekroczenie jest zaniedbaniem skutkującym stanem grzechu ciężkiego. Dla zrozumienia istoty tego zagadnienia spróbujmy uciec się do kilku wymownych porównań. Np. w sytuacji poważnego małżeńskiego konfliktu nie wyobrażam sobie, że któryś z małżonków mógłby tak postawić sprawę: „udawajmy, że nic się nie stało, a moje przepraszam powiem ci z okazji świąt”.
Lek dla duszy

        Katechizm kwalifikuje spowiedź jako „sakrament uzdrowienia”, dlatego zasadnym staje się jego porównanie do duchowego lekarstwa na chorobę duszy, którą jest grzech. I znów obrazek – ktoś, kto otrzymuje diagnozę, że ma chorobę nowotworową, nie może sobie zakładać, że „teraz sobie pochoruję, a jak będę miał czas, to za jakieś pół roku zacznę się leczyć”, ale zapewne natychmiast podejmie kurację, aby nie pozwolić rozwinąć się śmiertelnej chorobie. Podobnie nie wolno przyzwyczaić się do trwania w stanie grzechu śmiertelnego. Normą życia jest zdrowie, a nie choroba, dlatego zawsze należy dążyć do tego, co jest normalne, a dla katolika powinno tym być życie w stanie łaski, a nie grzechu. Jeszcze inne porównanie to troska o higienę duszy – nawet jeśli nie jesteśmy ewidentnie ubrudzeni, to przecież dla zachowania zdrowia systematycznie pierzemy nasze rzeczy, a jeśli przytrafi się poważna plama, to czy ktoś mógłby sobie wyobrazić np. kobietę w najładniejszej sukience, która w sytuacji jej poplamienia powiedziałaby sobie: „a co tam jedna plama, jak ich będzie kilka czy kilkanaście, to za parę miesięcy to wypiorę hurtem”. Każda domowa gospodyni wie, co to znaczy prać stare przyschnięte plamy, których brud wniknął głęboko w strukturę materiału. Starożytna mądrość głosi, że „przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka”. Jak wielkim więc dramatem staje się sytuacja chrześcijanina, który przyzwyczaił się do trwania w grzechu; który pozwolił, aby jakiś grzech ciężki wniknął w strukturę jego osobowości, jak trudno wtedy jest z tym walczyć. Dlatego zawsze zawczasu pielęgnujmy higienę naszego serca, chciejmy zawsze mieć przed Bogiem piękną szatę duszy.

Pomoc w rozeznaniu właściwej drogi

        Uzasadnienie praktyki częstej, regularnej spowiedzi daje nam jeszcze inne teologiczne porównanie zawarte w określeniu „duchowe oddychanie” – wydech i wdech (wyrzucić z siebie, wyznać swoje zło i przyjąć ożywczy dar Bożej łaski); a kto na dłużej wstrzymuje oddech, zaczyna się po prostu dusić, co dobrze znamy w stwierdzeniu: „mam już dość tych swoich słabości”, albo „nie daję już sobie rady z samym sobą”. Spowiedź to także sakrament nawrócenia, to stawianie siebie w prawdzie pytań: gdzie teraz jestem? i dokąd zmierzam?, dlatego trzeba dziękować Bogu za ten „duchowy GPS”, którym jest nasze sumienie, i nie zaniedbywać żadnego jego komunikatu. Biedny byłby kierowca, który zgubiwszy drogę, chciałby ciągle jechać naprzód, stosując się zaledwie do co dziesiątego polecenia tego urządzenia.

„Kajakiem” ku Niebu

        I jeszcze jedno – nie doświadczając odpowiednio często ciężaru pokuty, nie doświadczymy wzrostu, który dokonuje się przez intensywność naszego wysiłku. Tu może ostatnie porównanie, które należałoby szczególnie zadedykować tym, którzy do sakramentu pokuty budzą się tylko od święta. Wyobraźmy sobie, że nasza praca nad sobą to rejs kajakiem w górę rzeki. Wiosłujemy pod prąd życiowych przeciwności, ale czasami opadamy z sił i dajemy się znosić z prądem. Jeśli to będzie systematyczna, uparta walka np. 3 metry w przód, 2 w tył, 3 w przód, 2 w tył, to właściwie patrząc z boku będziemy się metr po metrze posuwać do przodu. Ale jeśli to będą tylko sporadyczne zrywy 3 metry w przód, a potem odpuścimy sobie i pozwolimy się np. znieść 10 metrów w tył, to nawet kolejny okazjonalny zryw niewiele zmieni – patrząc z boku, będziemy się coraz bardziej oddalać od celu, a niebezpieczeństwo może polegać na tym, że będziemy się utwierdzali w przekonaniu, że przecież ciągle patrzę we właściwym kierunku. No właśnie: patrzę, ale czy tam podążam. Mówiąc zatem wprost: jestem chrześcijaninem, chcę do Nieba, do zbawienia, do jedności z Bogiem, ale ile wysiłku w to wkładam, czy te starania są wystarczająco systematyczne? Natomiast beznadziejną sytuację, w której ktoś odwraca swój kajak w dół rzeki i zaczyna wiosłować, stwierdzając, że tak jest prościej i wygodniej, pozostawię bez komentarza.

        Na pytanie: jak często się spowiadać, tradycja, której uczymy od dziecka podpowiada nam, że optymalnym rozwiązaniem jest spowiedź comiesięczna. Od siebie dodam krótko, kiedy ponad ćwierć wieku temu doświadczyłem duchowych owoców zalecenia spowiedzi dwu-, trzytygodniowej, to do dziś pozostaję wierny takiej właśnie praktyce, bo wiem, że każda spowiedź była moim konkretnym krokiem ku zbawieniu, a przez te lata mogłem ich zrobić bardzo wiele. Dopóki sami tego nie spróbujemy, cudze gadanie i zachęcanie niczego nie załatwi. Spróbuj więc i ty! W imieniu spowiedników już dziś życzę błogosławionych i zbawiennych rezultatów.