Co prawda początek roku mamy już za sobą, myślę jednak, że temat postanowień noworocznych nie zdążył się jeszcze zdezaktualizować.  Wszak to dopiero początek, jesteśmy jeszcze  pełni zapału, by ten rok przeżyć jakoś inaczej, lepiej niż poprzedni. Jesteśmy gotowi wprowadzić w życie całą listę postanowień dotyczących naszego odżywiania (10 kilo mniej!), poprawienia wyglądu (siłownia 3 razy w tygodniu), zmiany pracy (może założę własną działalność? Stanowczo tak!) czy realizacji marzeń (a właśnie, że pojadę na wykopaliska archeologiczne!). Postanowienia mnożą się z minuty na minutę… Jest przecież po temu okazja, zmieniamy swoje życie, a co będziemy sobie żałować!

Bilans zysków i strat

I tak oto mija nam kolejny rok. Wkrótce znowu przyjdzie czas rozliczyć się z tego, co uda się nam z tych naszych wielkich, czasem wręcz heroicznych postanowień zrealizować. Gdybyśmy grudniową porą naprawdę chcieli uczciwie się temu przyjrzeć, mogłoby się okazać, że ponieśliśmy więcej strat niż zysków. Dieta przecież zakończyła się efektem jo-jo, praca została ta sama, bo do innej brak wystarczających kwalifikacji, wyjazd został odłożony na wieczne „innym razem”, a to oznacza, że te wszystkie postanowienia w ogóle są nic nie warte. W efekcie możemy nie tylko ich zaniechać, ale i w ogóle przestać nad sobą pracować.

W życiu duchowym jest to poważne niebezpieczeństwo, tym bardziej, że postanowienia czynione przez nas przed spowiedzią świętą nie dotyczą wcale naszych marzeń, a dotykają konkretnych sytuacji, z którymi sobie w życiu nie radzimy. Poprzestając na rachunku sumienia bez konkretnego planu, co chcemy od tego momentu w sobie zmienić i co chcemy, żeby zmienił w nas Pan Jezus, mówi Małgosia, upadniemy bardzo szybko, niezależnie od tego, jak wielki żal w sercu odczuwamy. Wie o tym doskonale, sama niejednokrotnie nie miała pomysłu na to, jak pogłębić swoją relację z Panem Bogiem, skoro jej modlitwa była tak niedoskonała. Wiedziałam, że tak naprawdę ja tej bliskości bardzo potrzebuję, ale w modlitwie jej nie odnajdywałam, chyba zwyczajnie nie dostrzegałam w niej Jego obecności. Niewiele z tym robiłam i było coraz gorzej, aż w końcu modlitwy zupełnie brakło, dzieli się z nami.

„Projektowanie” dobra

Małgosia podała przykład modlitwy, ale wiadomo, że tyczy się to każdego zaniedbania z naszej strony. Jeżeli jesteśmy skłóceni z bliskimi nam ludźmi, kogoś zraniliśmy, a nie zastanawiamy się nawet, jak to naprawić, z pewnością niewiele się zmieni. Czasami nie wystarczy tylko powiedzieć sobie: „ja chcę się poprawić”, zauważa dalej,  bo jak po tym przejść do zadośćuczynienia? Dlatego też teraz Małgosia stara się zawsze przed uklęknięciem w konfesjonale mieć już gotowy plan, pomysł na to, co zrobić, żeby dany grzech wyeliminować.

Dlaczego ważne, aby wykazać się tak wielką inicjatywą w naprawianiu grzechu już przed samą spowiedzią? Bo to właśnie  oznacza, że postanawiam „mocno” – już planuję, jak w miejsce zła wnieść dobro. Nie bez znaczenia jest tu także rola spowiednika, który poznawszy nasz plan działania, może wspomóc nasze próby wprowadzenia zmian, bo czasami może chcielibyśmy zmienić zbyt wiele na raz – wiem to po sobie, mówi Małgosia, tak bardzo żałujemy, że obiecujemy Panu Bogu nie wiadomo jak wielkie rzeczy… a Jemu czasem wystarcza naprawdę tak niewiele!, dodaje z uśmiechem.

Metoda małych kroków   

Wymagania, które sobie stawiamy, muszą być zatem realne do wypełnienia. Nieroztropnie jest obiecywać Bogu, że będę codziennie odmawiać modlitwy brewiarzowe, różaniec, Koronkę do Bożego Miłosierdzia, Koronkę do Ducha Świętego, a do tego Litanię do Królowej Aniołów, a następnie przez trzy dni klęczeć dwie godziny przed snem, podczas gdy rozpraszam się, odmawiając krótkie Ojcze nasz. Zamiast tego, prócz praktykowania  codziennej, „nieprzesyconej” modlitwy, lepiej byłoby pamiętać o Bogu w ciągu dnia, zwracając się do niego w krótkich wezwaniach. Nie mamy w przypływie gorliwości Pana Boga „atakować” naszą przemianą. Jemu bardziej chodzi o to, byśmy w niej trwali, a nie ją żarliwie, aczkolwiek krótko, demonstrowali. Jak zauważa Małgosia, nawet te niewielkie postanowienia wymagają nieraz ogromnego wysiłku. I bardzo dobrze – aż ciśnie się na usta – bo dopiero wtedy zauważamy własną małość i chyba  dopiero wtedy, w tej małości, pozwalamy prowadzić się Jezusowi.

Mocne postanowienie poprawy jest bardzo ważnym elementem dobrze odbytego procesu pojednywania się z Bogiem i nie bez przyczyny zostało wyodrębnione jako jeden z jego warunków. Jest wynikiem szczerego żalu, wypływa z miłości i pragnienia zerwania z grzechem. Często decyduje o owocności spowiedzi, o tym, że będziemy potrafili podjąć świadomą walkę z naszymi słabościami, a w momencie upadku nie „potrzaskamy się”, ale dalej będziemy postanowienia realizować.