Mała przyparafialna salka. Sterta posegregowanych ubrań, żywności w kartonach i zabawek czekających na nowych właścicieli. W kąciku mały aneks kuchenny, gdzie zawsze można przygotować coś ciepłego do picia. Pomieszczenie wcale nie wydaje się przyjazne – jest dość ciasne, ale zawsze znajdzie się w nim miejsce dla każdego potrzebującego. Dbają o to panie pracujące w Zespole Charytatywnym działającym przy naszej parafii. Z dwiema z nich udało nam się spotkać, by porozmawiać o działalności wspólnoty i misji niesienia pomocy drugiemu.
Najtrudniejszy pierwszy krok
Zespół Charytatywny działa już od lat 80. Początki nie były łatwe. Najpotrzebniejszych produktów brakowało wówczas nawet w sklepach, niewielu ludzi mogło zatem podzielić się czymkolwiek, mając na utrzymaniu własne rodziny. Wielokrotnie, jak wspomina pani Teresa Pastuszek, przewodnicząca Zespołu od prawie 20 lat, konieczne były wyprawy poza miasto, by zorganizować zbiórki pieniędzy i żywności. Członkowie zespołu organizowali też kolonie dla najmłodszych, jednakże ze względu na wiele niesprzyjających okoliczności ich działalność została na pewien czas zawieszona. Ludzi potrzebujących pomocy było jednak coraz więcej, a i chęć jej niesienia nie w każdym została stłumiona. Pewnego dnia poszłam do ówczesnego ks. proboszcza Jana Andresa, gdyż potrzebowałam pomocy dla pewnej rodziny. I właśnie wtedy on wyszedł z inicjatywą i prośbą, bym poprowadziła Zespół, opowiada pani Teresa. Skład grupy co prawda z biegiem lat się powiększał, jednakże nigdy nie była to stała ekipa – ludzie przychodzili i odchodzili, bo to niełatwa praca. Jedną z dłużej działających osób jest pani Marysia Wróblowska, która angażuje się już od 12 lat. Zaczęłam należeć do Zespołu Charytatywnego, jak przestałam pracować zawodowo. Dowiedziałam się, że jest w parafii taka grupa i przyszłam z paczuszką na święta, i zapytałam przy okazji, czy mogę do nich dołączyć. I tak tu już zostałam. W każdy wtorek odbieram chleby z piekarni, przy czym zawsze towarzyszy mi rower – mówi z uśmiechem – a popołudniu przygotowuję dla wszystkich kanapki.
Na rzecz potrzebujących
Praca Zespołu rzadko ogranicza się do jednorazowej zapomogi. Każda przychodząca osoba to inna historia, inna sytuacja życiowa. Przychodzą tu ludzie bardzo różni – potrzebujący chwilowej pomocy i tacy, którzy wymagają pomocy długoterminowej. Zapotrzebowanie jest na tyle duże, że nie zawsze można zaspokoić wszystkie potrzeby podopiecznych. Działamy, ile możemy – mówią zgodnie obie panie. Organizujemy żywność, odzież, zabawki, zakupujemy lekarstwa, opłacamy rachunki, w każdy wtorek od godz. 15.00 pełnimy dyżur, na który zgłaszają się ubodzy (przy czym dary można przynosić także w każdy inny dzień tygodnia, zostawiając je np. księgarni bądź w kancelarii), co roku przygotowujemy dla nich Wigilię, na której rozdajemy paczki żywnościowe.
Działalność na tak dużą skalę wymaga nieustannego pozyskiwania środków zarówno finansowych, jak i rzeczowych. Jest to nie lada wyzwanie, dlatego panie z Zespołu wymyślają coraz to nowsze sposoby, by zachęcić innych do gestu miłosierdzia. Wspomaga nas każdego miesiąca ks. proboszcz Eugeniusz Góra, stale wspierają nas parafianie, lata pracy pozwoliły nam zdobyć zaufanie niektórych sklepów i aptek, dlatego możemy płacić później niż przed wydaniem ubogim towaru. Do stałych źródeł przychodów Zespołu należy także żywność unijna, środki przekazywane przez placówki urzędowe i Radę Dzielnicy Osiedla Pawlikowskiego czy też pieczywo z jednej z żorskich piekarń. Każdego roku przed świętami Bożego Narodzenia pomocą służy również pani Wiesia Potempa, która w hipermarkecie „Auchan” wraz z młodzieżą ze szkół zbiera żywność przeznaczoną na paczki dla ubogich. To wszystko jednak wciąż za mało, nieraz potrzeba dołożyć większych starań. I tu kreatywności paniom nie brakuje. Możemy je spotkać na festynie parafialnym przy stoisku z loterią fantową, a przed świętami podczas sprzedaży stroików świątecznych czy palm. Od jakiegoś czasu, za dowolną ofiarę, dekorują także kościół dla przyszłych małżonków, a w głowie już zrodził się kolejny pomysł. Póki co jest zaledwie planem, ale przy odrobinie chęci ze strony nas wszystkich ma szansę na realizację. Byłabym szczęśliwa, gdyby powstał bank żywności, zdradza pani Teresa. Ludzie marnują jedzenie, a nawet je wyrzucają, zwłaszcza po weekendowych imprezach, jak np. urodziny, jubileusze, wesela. Chciałybyśmy tego uniknąć i móc jeszcze świeże sałatki, czy ciasta dobrze wykorzystać, wydając je tym, którym tego brak, mówi z zapałem pani Teresa i dodaje, że marzeniem jej i pani Marysi jest założenie w przyszłości pierogarni dla ubogich.
Jak nietrudno zauważyć, praca Zespołu to nie tylko wtorkowe dyżury. To wiele godzin szukania sponsorów, jeżdżenia po sklepach w poszukiwaniu promocji i nieustanny kontakt telefoniczny z podopiecznymi, jeżeli istnieje taka możliwość. Staramy się, jak możemy, by zawsze mieć co tym ludziom dać. Najgorsze są sytuacje, gdy ludzie przychodzą i nie wierzą, że my naprawdę dziś nic nie mamy. To jest trudne też dla nas.
Apel o pomoc
W tej chwili najbardziej brakuje butów (szczególnie męskich) i kurtek. Potrzebne są też garnki, szklanki, czasem meble i oczywiście żywność. Liczy się każda pomoc, o którą panie z Zespołu modlą się wspólnie, rozpoczynając każdy wtorkowy dyżur. Swoje działania szczególnie polecają św. Albertowi, którego obrały za patrona wspólnoty. Jego wizerunek znajduje się na pierwszej stronie zeszytu, w którym panie skrupulatnie zapisują wszystkie otrzymane środki i wszystkie dary oraz kwoty wydane potrzebującym. Św. Patronie Miłosierdzia, prowadź, błogosław i wspieraj modlitwą – to wezwanie szczególnie towarzyszy członkom grupy, zwłaszcza gdy trudno rozeznać, komu udzielić jakiej pomocy. Kiedyś było mniej ludzi, bardziej ich znałyśmy, mogłyśmy ich odwiedzać, zobaczyć czego naprawdę najbardziej im potrzeba, a co można ofiarować komuś innemu. Teraz ludzi w potrzebie jest więcej, przyjeżdżają także z obrzeża miasta, a my nie jesteśmy w stanie dać wszystkim wszystkiego. Obie panie bardzo żałują, że nie jest możliwy bliższy kontakt z podopiecznymi – czasami są to osoby, które nie tyle potrzebują wsparcia finansowego, co raczej chwili uwagi. Cieszyłoby nas, gdyby młodzież się do nas zgłaszała, by znalazły się osoby, które znajdą chwilę czasu na odwiedziny osoby samotnej. My wiemy, jak do nich dotrzeć, chętnie pomogłybyśmy nawiązać kontakt, mówią.
Często jednak to kanapka czy ciepły posiłek musi potrzebującemu wystarczyć. To niewiele, ale wdzięczność podopiecznych nawet za drobną pomoc jest wielka. Szczególnie ci najmłodsi szczerze swoją radość okazują. Piękne są uśmiechy dzieci, gdy dostaną pierniki czy zeszyty, zauważają panie Teresa i Marysia, a my widzimy, że nie mniejszą radość odczuwają one same, spoglądając na porozwieszane w salce rysunki otrzymane w podziękowaniu. Wiemy już, skąd ten zapał w ich sercach – pomoc drugiemu czyni je prawdziwie szczęśliwymi. Jak same dodają – każdy człowiek ma jakąś potrzebę w życiu, naszą widocznie jest pomaganie innym.