Drodzy Przyjaciele
 
Kiedy piszę te słowa minęło już ponad miesiąc od mojego przylotu do Zambii. Coraz bardziej wchodzę w misyjną rzeczywistość. Inaczej przeżywa się pobyt tu, kiedy jest on urlopową atrakcją, a zupełnie inaczej, kiedy ma się świadomość, że przyjdzie mi tu mieszkać i pracować najbliższe kilka lat. Dociera również do mnie świadomość, że nauka języka ci-Bemba nie będzie prosta, a bez jego znajomości, nie można wyobrazić sobie tutaj pracy na dłuższą metę. Bardzo niewielu moich parafian posługuje się językiem angielskim, a zwłaszcza na stacjach w buszu. Co więcej, używany tu angielski jest dość specyficzny. Język ci-Bemba obywa się bez niektórych liter, jak na przykład 'r’ 'v’ czy 'z’, więc wymowa wielu słów jest tu odmienna. Na przykład angielskie słowo „pray” – modlić się, wymawiają tak jak Anglicy wymawiają słowo „play” – czyli grać. Co do lokalnego języka, to mam jeszcze problemy z odpowiadaniem na pozdrowienia, bo jest ich co najmniej kilka, używanych w zależności od pory dnia, czy wykonywanego akurat zajęcia. Na razie jako tako opanowałem czytanie tekstów mszalnych i nawet zdarza mi się przewodniczyć Mszy w języku ci-Bemba.  Kazania mówię po angielsku, które tłumaczy ktoś z parafian. Za pierwszym razem, kiedy czytałem Ewangelię, popełniłem dość śmieszny błąd, bo w lekcjonarzu nie ma wydrukowanego wezwania: „Imfumu ibe nenu” czyli „Pan z wami”. Wydawało mi się, że zapamiętam, ale zamiast tego powiedziałem: „Na imwe ibe nenu” czyli odpowiedź „I z duchem twoim”. Oczywiście odpowiedzieli mi tym samym zdaniem.

 
Na razie nie jestem obciążony zbyt wieloma obowiązkami. Właściwie to mam jeden stały, a mianowicie przewodniczę Mszy i mówię kazanie w każdy piątek. Jest to o tyle łatwe, że w piątki liturgia jest sprawowana w języku angielskim. Z kazaniami, to nie ukrywam jest problem, bo mój zasób słownictwa nie jest zbyt bogaty. Poza tym tu kazania prowadzi się dialogowane. Stawia się pytania, aby bardziej angażować słuchaczy, więc męczę się czasem niezmiernie.
 
Po przyjeździe pewnym zaskoczeniem były dla mnie zambijskie ceny. Kiedy odwiedzałem Zambię w roku 2011 litr diesla kosztował około 7500 kwacha (kłacia – ZMK), a obecnie po denominacji, ale z dodatkiem inflacji kosztuje 9,2 ZMK. Podrożały także kurczaki. O ile trzy lata temu w Chingombe kosztował 15000 ZMK, teraz w Masansie po denominacji kosztuje co najmniej 25 ZMK, ale w buszu chyba jest taniej.
  
Niezwykłym dla mnie doświadczeniem są odwiedziny chorych, o których wspominałem w pierwszym moim liście, dają bowiem okazję wejścia do ich domków i zobaczenia, w jakich warunkach żyją tu zwykli ludzie i to na ogół bardzo biedni.
Ksiądz Zenon, w związku z przeżywanym w Kościele Rokiem Rodziny, postanowił odwiedzać także rodziny, które go zaproszą. Odwiedziny te przypominają nieco naszą kolędę, bowiem jest to okazja do spotkania, wspólnej modlitwy i pobłogosławienia, nie tylko domu, ale i całego gospodarstwa, a także może przy okazji tworzymy coś w rodzaju kartoteki parafialnej, bo tu jeszcze takowej nie ma.
 
Miałem również i mniej wesołe doświadczenia. W jedną z niedzielę pojechaliśmy do stacji w buszu, jakieś 60 km od Masansy. Droga była fatalna, a przy jednym małym mostku, zniknęła zupełnie, rozmyta przez rzekę i musieliśmy z kamieni i gałęzi zrobić prowizoryczny zjazd. Nie ryzykowaliśmy powrotu tą samą drogą, bo moglibyśmy tam utknąć na dłużej. W sumie przejechaliśmy tego popołudnia ponad 160 km. Na dodatek na stacji nie przygotowano żadnego jedzenia, bo myśleli, że nie przyjedziemy, więc wracaliśmy głodni. Pół biedy my, bo coś tam po Mszy w Masansie udało nam się na szybko połknąć, ale katechista i ministrant, którzy z nami jechali, nie jedli w tym dniu nic, bo przyszli do kościoła na Mszę o 8.30. Nakarmiliśmy ich dopiero po powrocie, czyli przed 21.00.
 
Smutny był także jeden sobotnich wyjazdów do jednej ze stacji. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, tylko jakaś kobieta sprzątała kościół. Po pewnym czasie pojawił się jeden z liderów, potem drugi i jeszcze dwie kobiety. Ksiądz Zenon podjął decyzję powrotu do Masansy, bo wspólnota nie była do Mszy przygotowana. Bolesna decyzja, ale odwiedziny kapłana powinni sobie cenić. Program na cały kwartał jest przekazywany każdej stacji, więc wiedzą o tym dniu z dużym wyprzedzeniem.
 
Awansowałem na kierowcę naszego samochodu. Muszę się przyzwyczaić do niego, bo kierownica jest po prawej stronie i do lewostronnego ruchu. Co prawda w buszu żadne reguły nie obowiązują, jedzie się po lepszej stronie drogi (o ile jest taka możliwość), ale czasem trzeba pojechać do miasta. Na razie udało się załatwić czasowe zambijskie prawo jazdy, ale czekam już na stałe. Procedura zaczęła się od odwiedzenia oddziału Ministry of Transport w Kabwe – stolicy prowincji Centralnej, a potem z otrzymanym formularzem, udałem się na badania do miejscowego szpitala, które kosztowały mnie 100 ZMK, ale i tak zaoszczędziłem 20 ZMK, bo dzięki zambijskiej ID Card nie płaciłem jak obcokrajowiec. Trochę mi te wszystkie starania zajęły czasu, ale za to moją pomyłkę na formularzu zaakceptowano bez problemu, a zdjęcia do dokumentu robią tam miejscu aparatem cyfrowym podłączonym do komputera.
  
Na koniec trochę humoru. Niedzielne popołudnie, Msza na stacji, niewielka kaplica z blaszanym dachem, więc w środku piekarnik. Ja przewodniczę, ale ksiądz Zenon głosi kazanie, dość długie, z którego rozumiem kilka pojedynczych słów. Zmęczony jeszcze ponad godzinną podróżą usiłuję utrzymać powieki w górze, niestety z nienajlepszym skutkiem. Przed błogosławieństwem witał mnie przedstawiciel Rady Parafialnej i życzył mi … „dobrych snów w Zambii”.
  
Moi Drodzy, serdecznie dziękuję za wszelką modlitewną pamięć i gorąco o modlitwę proszę, za mnie i za księdza Zenka. My również o naszej modlitwie zapewniamy.
  
Życzę owocnego przeżywania Wielkiego Postu. Niech ten czas pomoże nam jeszcze bardziej odkrywać moc Jezusa, który pragnie w nas działać.
 
Szczęść Boże
Ks. Marek
{artprettyphoto path=”images/stories/misje/Marek_1″ width=”150″ height=”150″ /}