Livingstone 25.01.2014
„Niech żyje Święty Trójjedyny Bóg w sercach naszych i w sercach wszystkich ludzi”
Drogi Księże Proboszczu,
Drodzy Przyjaciele,
serdecznie pozdrawiam z Livingstone w Zambii. To już mija rok od mojego powrotu do Afryki po 3 miesięcznych wakacjach w Polsce. Nie wiem jak to się stało tak szybko, ale kalendarz brutalnie mi przypomina, że to nie żarty tylko mamy 2014.
Pragnę raz jeszcze serdecznie podziękować za cudowne spotkania, rozmowy, Waszą modlitwę i wsparcie podczas mojego urlopu. Z wielką radością sięgam pamięcią do tych wszystkich rozmów i tak ogromnej życzliwości. Żałuję że nie udało mi się spotkać ze wszystkimi, którzy prosili o takie spotkanie, ale nie zadawałam sobie sprawy że czas rekonwalescencji tak mnie osłabi.
Pragnę również podziękować, za Waszą ofiarę złożoną na misje podczas Niedzieli Misyjnej i za Waszą pamięć modlitewną. Wierzę głęboko, że to dzięki Waszej modlitwie Boże błogosławieństwo towarzyszy mi każdego dnia.
Mój powrót do Zambii do ostatniego dnia mojego urlopu wisiał na włosku, ale dzięki dobremu zaopatrzeniu w potrzebne leki i wypoczynkowi udało mi się powrócić do Afryki.
Przyleciałam przed samymi świętami Bożego Narodzenia w dniu kiedy miałyśmy dom zapełniony dziewczętami które przyjechały na spotkanie powołaniowe. Spotkanie z młodzieżą rozwiało wszelkie moje wątpliwości o słuszności powrotu. Od dwóch lat przebywam we wspólnocie formacyjnej, czyli we wspólnocie która przygotowuje młode dziewczyny do życia zakonnego czyli tak zwany postulat. Za formacje odpowiedzialna siostra Gloria z Ghany i Siostra Ewa z Polski, która jest również koordynatorem biblijnym w diecezji. Ja wróciłam do Livingstone aby rozpocząć nowy projekt dla kobiet, którym nie udało się skończyć szkoły średniej z różnych osobistych powodów i które chciałyby nauczyć się podstaw szycia i prac ręcznych.
Pomysł został zaakceptowany przez moje przełożone, dziewczyn chętnych było więcej niż możliwości, garaż czeka! tylko na przystosowanie i zaczęło się.
Niestety organizm odmówił posłuszeństwa i wszelkie prace musiałam odłożyć prawie do Świąt Wielkanocnych. Siostry śmiały się, że wyczerpałam budżet na wszelkie chorowanie przez kolejne 3 łata. Jedyne co nie podłapałam to malaria- widocznie moskity nie mają ochotę na moja śląską krew.
Zaraz po dojściu do siebie udało mi się odnowić znajomości i zaprosiłam panów: od elektryki, spawania i stolarza. Praca ruszyła iście po afrykańsku, czyli bez pośpiechu.
Końcowym malowaniem postanowiłyśmy zająć się same z s. Glorią dzięki czemu zaoszczędziłyśmy sporo czasu i pieniędzy. S. Gloria przez kilka dni nosiła ślady białej farby, dzięki czemu dołączyła do rodziny muzungu, czyli białych.
Kurs rozpoczęłyśmy zaraz po Świętach Wielkanocnych w liczbie 8 pań, w tym 4 samotnych matek, 1 wdowy, 1 mężatki i 2 postulantek. Po miesiącu dołączyła do nas dziewczynka z sierocińca, która ma problemy z nauką a wykazuje zainteresowanie szyciem i szydełkowaniem. Ufamy, że będzie to jakaś szansa uchronienia jej przed życiem na ulicy.
Z powodu braku maszyn rozpoczęłyśmy prace od kilku ściegów ręcznych, haftu i szydełkowania.
Z ogromną radością obserwowałam jak nasze panie odzyskują wiarę w siebie, wykazują kreatywność, dzielą się pomysłami i życiowym doświadczeniem.
Po kilku miesiącach z pomocą przyszedł o. Jacek Gniadek, Werbista, który zaoferował nam 20 maszyn ze zbiórki przeprowadzonej przez Rycerzy Kolumba z Radomia. Radość ogromna i świadomość, że każda z dziewcząt po ukończeniu kursu wróci do domu z maszyną do szycia napawa nadzieja na przyszłość.
Dzięki Waszej pomocy i pomocy wielu ludzi dobrej woli udało mi się wyposażyć garaż w stoły, krzesła, tablice, szafę i przybory do szycia. Brakuje nam podręczników i czasopism z wykrojami, gdyż przesyłka z Polski zaginęła jak to się czasami zdarza, ale ufamy ze uda nam się przeprowadzić jakaś zbiórkę w najbliższej przyszłości.
Kurs będzie trwał do końca maja. Dziewczyny pomimo trudności materialnych, obowiązków rodzinnych przychodzą wiernie 3 razy w tygodniu. Z własnej inicjatywy przez cały listopad robiły karty świąteczne, które udało nam się sprzedać w Zimbabwe a za uzyskane fundusze zakupić materiał na fartuszki i opłacić prąd na najbliższe dwa miesiące.
Patrząc z perspektywy czasu widzę że ich wzajemne wsparcie, radość, entuzjazm obudził w nich nadzieje i siłę walki o lepsze jutro. Gloria odzyskała wiarę w siebie i rozpoczęła prace jako pomoc w przedszkolu, Pani Chama walczy o prawa do widzenia z dziećmi, Lidia zamieszkała z synem, który do tej pory mieszkał z jej siostrą, Estella posłała syna do przedszkola… Niestety kurs przerwała Pani Mwale, gdyż zajmuje się nie tylko swoimi wnukami ale i dwójką sierot, przychodzi od czasu do czasu by „odpocząć”, jak sama mówi. Każda z dziewczyn-pań dźwiga swoją historie i swoje troski ale pod dachem garażu znajduje zrozumienie, odzyskują wiarę w siebie, radość pomieszaną z dużym poczuciem humoru który pozwala nabrać dystansu do otaczających je problemów.
Moje zadanie jest właściwie niewielkie stwarzam im do tego warunki i dziele się swoim doświadczeniem. Dziewczyny widza mnie pracującą w dni wolne od zajęć, tak samo jak one, bez żadnych przywilejów i ulg. Praca w domu, ogród, administracja, szycie by połatać finanse wspólnoty, odwiedziny chorych, często niekończące się spotkania, modlitwa z młodzieżą, naszymi parafianami czy ludźmi przypadkowo spotkanymi.
Wszystko wygląda tak zwyczajnie, ale tak naprawdę trudno jest zorganizować sobie dzień bo na jedno zaplanowane zajęcie przypada 6 niespodzianek.
Wczoraj na przykład zostałyśmy zaproszone do przedszkola by powiedzieć coś na temat „bycia siostrą” po krótkiej naradzie wspólnoty – liczba członków 2: ja i siostra Gloria (s. Ewa w Polsce, a postulantki w Ghanie odbywają swój nowicjat) zdecydowałyśmy że s. Gloria pójdzie do maluchów – radzi sobie o wiele lepiej z tak wymagającym audytorium, ja do szkoły Pani Mulyanpiji na spotkanie rady a potem na market kupić kilka worków maki kukurydzianej dla szpitala w Sichili, gdyż kierowca sióstr złapał malarie i na kilka dni nie będzie wstanie ruszyć się z łóżka, a popołudniu posadzimy kukurydzę.
Plan super, ale po drodze spotkałyśmy Panią Busiku, która szła zapłakana z wnuczkiem do kliniki, wiec zmiana planów jedziemy do kliniki, później do apteki, a następnie do domu. Po 4 godzinach dotarliśmy na market, gdzie usłyszałyśmy że meal-meal nie ma, mamy przyjechać jutro bo będzie transport. W międzyczasie pojechałyśmy odebrać rozbawianą siostrę Glorie z przedszkola. Już na podwórzu zostałam przywitana przez 4 letniego Johna, który chce być kierowcą i bez ceregieli, jeszcze za nim wyłączyłam silnik wpakował mi się na kolana. No i się zaczęło krzyki, śmiech i pytania pozostałych milusińskich. „A ty jesteś siostrą s. Glorii?” pyta mała dziewczynka, „Jestem” odpowiadam „To czemu jesteś biała?” …No i mnie mają… Uratował mnie mały Hassan, który po lekcji z Glorią zawołał: „A ja wiem kim ty jesteś …ty jesteś taka pani, która zna Jezusa!” „A ty wiesz kim jest Jezus?” – pytam. „No pewnie! Siostra Gloria mi powiedziała! …i On mnie bardzo kocha!” …ot owoc Ewangelii wg s. Glorii. Zobaczymy jutro, jak się zakończy ta historia bo większość tych dzieci to mali muzułmanie i hindusi, widząc jednak życzliwość oczekujących rodziców ufam, że nie było to ostatnie spotkanie z maluchami w tym przedszkolu.
Wróciłyśmy do domu późnym popołudniem mokre, bo to pora deszczowa, rozbawione i troszkę głodne a tu bum… prąd wyłączyli a za godzinę mamy mieć spotkanie w parafii bo ojciec musiał pojechać do chorego. Niech żyją kanapki i plany dnia! Dzień zakończyłyśmy spotkaniem z paniami z grupy św. Anny dzieląc się z nimi nie tylko Ewangelia ale również słuchając ich świadectwa wiary nawet nie zauważyłyśmy jak deszcz przestał padać i słońce zaszło. Dzień planowałyśmy troszkę inaczej, ale co tam jutro będzie kolejny a po nim kolejny i kolejny.
Kochani, z całego serca raz jeszcze dziękuję za wasze dobre serca, za modlitwę, wsparcie i życzliwość.
Z serca polecam Was Dobremu Bogu i wypatruję spotkania już w 2015.
Niech Was kochają Anioły!
Z darem modlitwy s. Ula Wyrwa, SSpS
{artprettyphoto path=”images/stories/misje/Urszula_1″ width=”150″ height=”150″ /}