Szafarze nadzwyczajni to mężczyźni, którzy tak ukochali Boga, że chcą mu służyć swoimi rękami i nogami, aby docierać z Nim do tych wszystkich, którzy tęsknią za Chrystusem i pragną się z Nim spotykać. We wszystkich rozmowach, jakie udało mi się przeprowadzić z chorymi i ich rodzinami, zawsze pojawiał się ten sam motyw – olbrzymia tęsknota i jeszcze większa radość z powodu możliwości spotykania się z Chrystusem Eucharystycznym.

 
Trochę o szafarzach w naszej parafii
 
Ówczesny ks. proboszcz Jan Andres bardzo chciał, aby działania kapłanów wspierali szafarze. Przez 3 lata z rzędu proponował podjęcie posługi Stanisławowi Staszczykowi, który jednak czuł się bardzo niegodny, nie umiał sobie wyobrazić, że bierze do ręki Najświętszą Hostię, i ostatecznie odmawiał. Poproszony po raz trzeci przeprowadził długą rozmowę z żoną i podjął decyzję. Po uzyskaniu pozytywnej odpowiedzi ks. Andres zaproponował pełnienie tej posługi jeszcze kilkunastu innym mężczyznom, z których trzynastu wyraziło chęć, a na spotkaniu zorganizowanym przez proboszcza pojawiło się ich dziesięciu. Okazało się, że warunki formalne spełniały tylko cztery z zaproszonych osób, z których jedna zrezygnowała już w trakcie formacji. Ustanowienie miało miejsce w katowickiej katedrze 21 marca 2004 r. z mocy abpa Damiana Zimonia. W naszej parafii szafarze – wspomniany Stanisław Staszczyk, Marian Drawiński oraz Jan Gratka – zostali przyjęci bardzo dobrze mimo obaw, że wyjdą z Komunią i nikt do nich nie podejdzie. Informacje o nich udzielane były w czasie ogłoszeń parafialnych, ówczesny proboszcz mówił również na ten temat kazanie.
 
25 marca 2012 r. do szafarskiego grona dołączył Wojciech Kapustka, po raz pierwszy komunikował 1 kwietnia, a z pierwszą posługą do chorych udał się tydzień później.
 
Innym, bardzo istotnym punktem na historycznej osi czasu było odejście do Boga Mariana Drawińskiego, miało to miejsce 26 grudnia 2013 r.
 
6 kwietnia br. do grona tego dołączyły cztery nowe osoby – Robert Babilas, Piotr Brodalka, Marcin Młyński i Marian Wrzodak.
 
Niech przemówi życie
 
O szafarzach nadzwyczajnych i o tym, jak oni przeżywają swoją posługę, było już we wcześniejszych numerach naszego czasopisma. Dlatego tym razem postanowiliśmy zapytać tych, do których chodzą oni z posługą, czy dobrze, że w naszej parafii są szafarze i jaki wpływ ma to na osoby i rodziny, do których chodzą.
 
Najpierw zadzwoniłam do Wiktora Marcola, który ma 84 lata, a od 5 lat przyjmuje każdego dnia Jezusa Chrystusa w swoim domu: Kiedyś z żoną codziennie chodziliśmy do kościoła. Teraz nogi nie chcą mnie słuchać, przeżyłem również wybuch, co spowodowało poparzenie III stopnia i duże problemy z oddychaniem. Dzięki szafarzom nadzwyczajnym nadal mogę codziennie spotykać się z Bogiem, pogłębiać wiarę w Niego. Bez tego co by mi pozostało?
 
Maria Kowalczyk ma 84 lata, od ponad 2 lat cieszy się obecnością Jezusa Eucharystycznego, który przychodzi do jej serca dzięki szafarskiej służbie: Posługa szafarzy jest bardzo ważna. Kiedyś sama codziennie chodziłam do kościoła. Ale potem zachorowałam i nie mogłam. Na początku bardzo się wstydziłam tego, że szafarze do mnie przychodzą, bo ludzie gadali. Na szczęście porozmawiałam na ten temat z ks. proboszczem Górą i on mnie zapytał: kto jest dla mnie ważniejszy – Bóg czy ludzie. Oczywiście że Bóg. Teraz sąsiedzi wiedzą, że jestem chora, i nikogo nie dziwią wizyty szafarzy. A ja się bardzo cieszę, że mogę być w łączności z Chrystusem. Dużo modlę się w domu i widzę, jak Bóg mnie wysłuchuje, również jeśli chodzi o nawrócenie bliskich mi osób.
 
W ciągu ostatniej dekady Pan powołał do siebie wiele z tych osób, które pragnęły się z Nim spotykać mimo swojego bólu i cierpienia. Jedną z nich była Elfryda Pająk, która niedawno zmarła. Tak posługę szafarską ocenia jej synowa, Apolonia Pająk: Uważam, że szafarze są potrzebni nie tylko w naszej parafii, ale w każdej innej, ponieważ wszędzie są potrzebujący, zwłaszcza osoby chore i starsze. Jest to wielka łaska. Babcia umarła w wieku 91 lat, a przez kilka lat przed jej śmiercią miała szansę codziennie przyjmować Najświętszy Sakrament. Szafarz z Panem Jezusem przychodzi nie tylko do osoby chorej, ale do całej rodziny, a nawet do wszystkich ludzi mieszkających w danej klatce. Babcia była bardzo szczęśliwa, że może u nas być i przyjmować Ciało Pana Jezusa. Zawsze przygotowana czekała z wielkim utęsknieniem na ten moment. Było to dla niej wielką pomocą i łaską. Czasem ludzie, zwłaszcza osoby starsze, unikają w kościele sytuacji przyjęcia Komunii z rąk szafarza świeckiego. Uważają, że tylko kapłan ma takie prawo… A jak pani Elfryda patrzyła na szafarzy nadzwyczajnych? Babcia była człowiekiem głębokiej wiary. Nie miało dla niej znaczenia, kto przynosi jej Pana Jezusa. Najważniejszy był dla niej Bóg. A każdy z szafarzy z nią rozmawiał, opowiadał o życiu parafii, o tym, co wydarzyło się w jego rodzinie. Bardzo ich lubiła. Jak wychodziliśmy do kościoła, to drzwi zawsze zostawały otwarte, żeby szafarze mogli swobodnie wejść.
 
Udało mi się również porozmawiać z Renatą Okrutny, wnuczką Marianny Łasak, która też zakończyła już swoje ziemskie pielgrzymowanie: Nasza parafia jest bardzo duża i księża nie zawsze mogą znaleźć czas na to, aby codziennie być u chorych. Dlatego ważna jest obecność szafarzy świeckich. Babcia na początku nie chciała, aby do niej przychodzono, bo myślała, że chcemy ją już „wysłać na tamten świat”, zamawiając do niej kapłana. W pewnym momencie mocno jej się pogorszyło, więc zgodziła się na przyjście księdza. Okazało się potem, że po jego wizycie jej stan uległ poprawie, odczytała to jako moment uzdrowienia jej przez Pana Boga i od tamtej pory bardzo chciała spotkania z Chrystusem. Moja babcia umierała bardzo szczęśliwa, bo każdego dnia przyjmowała Komunię św., cały czas była blisko Boga, codziennie z utęsknieniem na Niego czekała.
 
Ostatnią osobą, z jaką rozmawiałam, była Zyta Markulak, wdowa, od 8 lat wolontariuszka w hospicjum, opiekuje się chorymi w ich domach. Bardzo często to ona jest pierwszą osobą, która proponuje cierpiącym na raka połączenie swojego bólu z krzyżem Chrystusa poprzez jednoczenie się z Nim w Komunii św.: Szafarz to dla chorego dar od Boga, jest jak anioł, który przychodzi, pociesza i przynosi Pana Jezusa. Są chorzy, którzy bardzo pragną tego spotkania, bo ono jest dla nich ogromnym wsparciem – tam jest krótka modlitwa, przeczytanie Ewangelii, Komunia św., dziękczynienie. Pani Zyta sama doświadczyła też tego, jakim darem jest ta posługa: Kiedyś z mężem codziennie chodziliśmy do kościoła, potem on zachorował i bardzo mi zazdrościł, że ja mogę, a on nie. Poprosiłam więc Stasia Staszczyka o to, aby zapytał ks. proboszcza o możliwość codziennej Komunii św. I dostaliśmy zgodę. Mój mąż codziennie czekał na ten moment i była to dla niego wielka radość. Modliliśmy się wspólnie, śpiewaliśmy pieśni. Ale Zyta Markulak zauważa też jeden ważny problem: Czasem niestety zdarza się, że chorzy chcą, a ich rodziny są przeciwne takim wizytom. Poza tym myślę, że trzeba dobrze przygotować tych ludzi, rozeznać ich wiarę i pragnienia. Ludzie często nie wiedzą, kim jest szafarz nadzwyczajny. Ale ci, którzy się zdecydują, nie żałują tej decyzji i są z tego powodu bardzo szczęśliwi, bo sam Pan Jezus, posługując się drugim człowiekiem, do nich przychodzi i już nie są samotni w swoim cierpieniu